Do naszego grona przygotowujących się do ślubu Par, dołączyli właśnie Karolina i Wojtek. Ich ślub, podobnie jak, dwa pozostałe relacjonowane na blogu są przemyślaną koncepcją, którą Narzeczeni mają zamiar konsekwentnie zrealizować. Ślub Karoliny i Wojtka jest mi szczególnie bliski z uwagi na wybraną kolorystykę. Zapraszam Was na pierwszą część z ich przygotowań do ślubu.
Karolina – fotograf i wykładowca… chwilami grafik. Podobnie jak narzeczony, pracująca zdecydowanie dłużej, niż przewiduje średnia krajowa. Ze względu na pracę, na ślubach jest niezwykle często. Tradycjonalistka z lekkimi odchyłami 🙂 Wojtek – dyrygent chóralny i symfoniczno-operowy. Do ślubu planuje iść w stroju roboczym 🙂 Zwykle przystaje na pomysły narzeczonej, zajęty konkursem w którym bierze udział 2 tygodnie po ślubie. Oboje starają się walczyć z ogólnoprzyjętymi przesądami ślubnymi.
Karolina – Od początku wiedzieliśmy, że będziemy mieć ślub kościelny, że zaprosimy wielu gości i, że uroczystość odbędzie się w maju. Wojtek oświadczył się, tak jak chciał – w najmniej oczekiwanym momencie. Śpieszyliśmy się strasznie, jechałam do panny młodej, aby zrobić zdjęcia w czasie przygotowań, Wojtek nagle zjechał z trasy i zawiózł mnie nad jezioro, gdzie urządził nam piknik na pierwszej randce. Strasznie lało. Porwał mnie i parasol z napisem I love rain. Stanęliśmy w deszczu, powiedział, że jest pewien, że chce być ze mną do końca życia. Z kieszeni wyciągnął pierścionek, który wcześniej razem już, kiedyś oglądaliśmy. Chciał klękać, ale zdecydowanie to nie było potrzebne. Resztę dnia spędziłam na ślubie, wysyłając tylko mmsy ze zdjęciem pierścionka na palcu. Przez pierwszą godzinę strasznie się trzęsłam.
Datę ustaliliśmy dość szybko, miał być to 21 maj. Szybko też obdzwoniliśmy wszystkie domy weselne i restauracje w Tychach i w Beskidach, bo nie byliśmy jeszcze zdecydowani. Kosztowało nas to wiele czasu i troszkę stresu. Nigdy nie da się wszak wszystkim dogodzić. Gdy już wszystko było przygotowane, Wojtek zadzwonił i łamiącym się głosem oznajmił, że w tym czasie jest międzynarodowy konkurs dyrygencki… Myślałam, że się popłacze… Potrzebowaliśmy dnia detoksu… Potem zdecydowaliśmy, że 2 maj to nie głupi pomysł, poniedziałek, bo poniedziałek, ale za to wtorek jest jeszcze wolny, bo to długi weekend. A więc zaczęliśmy od nowa, tym razem z większą wprawą. Znaleźliśmy salę, zadzwoniliśmy do zespołu i do księdza. Udało się! Teraz pozostało dogranie szczegółów.
Jeśli chodzi o kolory, to nie mieliśmy problemów, biorąc pod uwagę to, że Wojtek idzie do ślubu we fraku, to kolor sukienki był oczywisty… będzie biała. Pani w salonie sukien, potwierdziła nam jeszcze nasze przypuszczenia – jeśli frak to tylko biała koszula, a jeśli biała koszula to suknia nie może być inna. Szybko znalazłam też bukiet, który mnie zauroczył – fioletowy z pawimi piórami (kolejny z przesądów, zaraz po ślubie w maju; podobno pawie pióra przynoszą nieszczęście). Tak więc, kolory dominujące to biały, turkusowy i fioletowy. Buty też już mam zakupione. Moja młodsza siostra, a zarazem świadkowa, znalazła piękne turkusowe czółenka z kokardka i bez palców (kolejny przesąd – nie wolno iść do ślubu w butach z odkrytymi palcami), kupiłyśmy je od razu. Tak więc, muszka i pas będzie koloru turkusowego. Niebawem wybieramy się na poszukiwanie odpowiedniego materiału.
Najważniejsze detale naszego ślubu:
Termin: 2 maja 2011
Motyw przewodni: pawie pióra i kryształy
Kolory przewodnie: biały, fioletowy, turkusowy
Miejsce: dom przyjęć w Tychach
Goście: około 100 osób, najbliższa rodzina i grono znajomych
Ceremonia: ślub konkordatowy z szeroką oprawą muzyczną
Przyjęcie: tradycyjne wesele
Od początku wiedzieliśmy, że chcemy mieć drużbów na ślubie. Wybraliśmy z pośród gości trzech mężczyzn i trzy kobiety, zdecydowanie dla tej funkcji najodpowiedniejsze. Mają oni pełnić funkcję reprezentacyjną, ale w razie potrzeby mają być tez dobrymi duchami wesela. Kupując sukienki dla dziewczyn, nieźle się nagimnastykowaliśmy, dwie kupiłam w Czeladzi, jedną Wojtek odebrał po długich rozmowach i konsultacjach w Rzeszowie. Dziewczyny wystąpią w błękitnych sukienkach, tego samego koloru i o podobnym kroju. Mężczyźni zaś w ciemnych garniturach, błękitnych muszkach i skarpetkach.
W przedostatni weekend listopada zabraliśmy statyw, wyzwalacz radiowy, sukienkę i muszkę, aby zrobić zdjęcia na zaproszenia ślubne. Pierwsze podejście nie spełniło naszych oczekiwań. W drugim pomogli nam przyjaciele, co prawda tak ciężki aparat trzymali pierwszy raz w życiu, ale po ustawieniach sprzętu, modeli itd. świetnie dali sobie radę. Zaproszenia już się robią.
Bardzo zależy nam, aby nasze wesele było wyjątkowe zarówno dla gości, jak i dla nas. Dlatego staramy się je urozmaicić, nie zatracając klimatu przypisanego tego typu uroczystościom.
Karolina