Właściwie po co urządzamy huczne wesela? Chyba dlatego, że chcemy, aby cały świat dowiedział się o naszej radości i szczęściu! I bardzo dobrze! Bo szczęście trzeba pokazywać, mnożyć, a potem dzielić między dobrych ludzi! Wiele lat temu, studiując przy Krakowskim Przedmieściu widziałam idący piechotką orszak ślubny z kościoła Św. Anny. Piękny był to widok! Wszyscy przechodnie oglądali się za Nowożeńcami i ich gośćmi. Nie było osoby, która nie uśmiechnęłaby się, a wielu turystów robiło sobie zdjęcia z Młodą Parą! Kocham to w ludziach. Ich bezinteresowną radość, szczere zachwyty i prawdziwe uśmiechy. Żałuję, że ten ślub, który Wam poniżej pokazuję, odbył się w San Francisco, a nie w Polsce. Jest taki piękny, radosny, słoneczny! I tyle w nim spontaniczności i optymizmu. Chorągiew z imionami Nowożeńców i datą ślubu, po prostu mnie powalił! I dumna z jaką Joanne i Luke go nieśli! A do tego ten żółty, ciepły kolor! Buty, kwiaty we włosach, wiązanka, butonierka, mucha, kwiaty na stołach i nawet rękojeści sztućców – wszystko jest w pięknym, żółciutkim kolorku! OLŚNIEWAJĄCY ŚLUB!
Pin-up
Ten ślub to niepodważalny dowód na istnienie reinkarnacji. Wy też pewnie tak macie, że czasami jakaś epoka, muzyka, miejsce czy kraj robią na Was wrażenie, jakbyście już to widziały, słyszały lub były. Prezentowana Panna Młoda z całą pewnością, żyła wcześniej w latach 50. XX wieku, bo jej fascynacja epoką, ale i uroda od razu budzą skojarzenia z amerykańskimi pin-up girls. Cudowna jest stylizacja tego ślubu. Konsekwentnie utrzymana w epoce, kolorystyce, modzie, stylizacja i dodatkach. Obłędna kolorystyka – soczysta żółć, kość słoniowa i błękit. Fantastyczne dodatki – pocztówki z seksownymi dziewczynami, jako oznaczenia stołów, księga gości, winylowe płyty. No i ta plaża! Jestem oczarowana!