Czy marzysz o sesji plenerowej zagranicą? Zapewne, wiele z czytających bloga przyszłych Panien Młodych chciałoby mieć niepowtarzalną, oryginalną sesję poślubną. W Polsce jest wiele cudownych miejsc. Niestety, aura często płata figle, a i światło nie zawsze jest łaskawe dla fotografików. Dlatego, coraz więcej Par decyduje się na wyjazdową sesję plenerową. Czy warto? Zdecydowanie tak! Przeczytajcie relację Martyny i Mateusza, którzy wraz z Natalią i Marcinem ze SNAP STUDIO wyruszyli w listopadzie (!) do Włoch, aby wykonać niezapomniane zdjęcia! Ja pozostaję pod ogromnym wrażeniem!
* * *
Martyna – Każda para zamierzająca wziąć ślub chce, żeby ten dzień był jeden, jedyny i wyjątkowy. Już od pierwszych chwil planowania tej uroczystości wiedzieliśmy, że chcemy mieć piękne zdjęcia ślubne, które będą pamiątką na całe życie. Przeglądając kolejne oferty fotografów ślubnych natrafiliśmy na stronę Snap Studio i już wiedzieliśmy że to jest TO, i że chcemy żeby to właśnie Natalia i Marcin towarzyszyli nam w Dniu Ślubu. Byliśmy przekonani, że wykonane przez nich zdjęcia będą niezwykłe. No i mieliśmy rację 🙂
Sprawa pleneru już przed ślubem była jakaś taka… niesprecyzowania. Nie mieliśmy pomysłu na miejsce, a chcieliśmy, żeby zdjęcia były jak najlepsze. Na pomysł wykonania pleneru zagranicą wpadły Snapy 🙂 Celem miał być Paryż, a może Rzym? A może Mediolan? Ostatecznie padło na Bolonię. Nieświadomi tego co nas czeka, wieczorem 21 listopada wsiedliśmy w samolot i za dwie godziny byliśmy w Bolonii. A tam… deszcz… i na powitanie mandat w pociągu za nieskasowane bilety. No to ładnie się zaczęło! Następnego dnia znowu deszcz, co trochę komplikowało nam plany na sesję. Postanowiliśmy wynająć samochód i przemieścić się w cieplejsze rejony Włoch. Okazało się, że wynajęcie samochodu nie jest taką prostą sprawą. Po obdzwonieniu kilku wypożyczalni, nie udało nam się nic załatwić, bo albo nie ma samochodu, albo nie da rady się dogadać z Włochami bo oni po angielsku nie rozmawiają. Postanowiliśmy pojechać na lotnisko. I udało się! Mieliśmy swoją Kung-Fu-Pandę. W związku z brzydką pogodą postanowiliśmy popołudnie spędzić w jakiejś miłej restauracji i zjeść coś dobrego, a sesję przełożyliśmy na następny dzień. A zjedzenie we Włoszech posiłku o godzinie 17 graniczy niestety z cudem! Włosi mają sjestę i większość restauracji jest zamknięta. No ale, że mieliśmy zjeść najlepszą pizze w mieście, to mimo, że na dworze mróz, poczekaliśmy, aż otworzą restaurację. Pizza okazała się nie najlepszą.
Następnego dnia z wielkim zapałem wskoczyliśmy w naszą Pandę i pojechaliśmy w nieznane. Miejsce bliżej nieokreślone, okolice Toskanii. Jak tylko zauważyliśmy coś ciekawego, zatrzymywaliśmy się, a Natalia i Marcin robili zdjęcia. Wieczorem zdecydowaliśmy się na zdjęcia w centrum Bolonii. Miasto nocą wyglądało pięknie, wąskie uliczki, ciekawa architektura. Początkowo czuliśmy się mało komfortowo w otoczeniu wielu gapiów, ale po tym, jak spadłam z niewielkiej barierki na jednym z głównych skrzyżowań, na oczach wielu mieszkańców Bolonii, stwierdziliśmy że już nic gorszego może nam się nie przytrafić i atmosfera od razu się rozluźniła 🙂
Ale chyba najbardziej emocjonującym i wyczekiwanym był ostatni dzień naszego pobytu, kiedy zdecydowaliśmy się na wycieczkę i zdjęcia nad wybrzeżem. Wybrzeże w listopadzie jest całkowicie bezludne, więc mogliśmy szaleć i bawić się na całego. W drodze z wybrzeża na lotnisko, zdążyliśmy zahaczyć o Rawennę, która okazała się mniej zatłoczona i bardziej klimatyczna niż Bolonia. Zamierzamy tam wrócić 🙂
Po powrocie z niecierpliwością czekaliśmy na wyniki pracy Snapów. Gdy pierwszy raz oglądaliśmy zdjęcia zarówno z przygotowań, ślubu, wesela jak i pleneru nie wiedzieliśmy czy mamy skakać radości, czy płakać ze szczęścia, bo zdjęcia są tak rewelacyjne, że brak nam słów. Każde zdjęcie jest zjawiskowe i nieprzeciętne. Każde zdjęcie oddaje to co wtedy czuliśmy, nasze szczęście i radość, ale także chwile stresu, które nam towarzyszyły. Każde zdjęcie wykonane jest z pasją i z pełnym zaangażowaniem. Każde zdjęcie jest po prostu magiczne!
* * *