Zwykliśmy z dużym pobłażaniem traktować śluby z akcentami regionalnymi. W Polsce, i nie tylko ciągle pokutuje przekonanie, że ślub na wsi lub z elementami folkloru miejscowego jest wiejski. Pomijam już bardzo pejoratywne znaczenie słowa wiejski w tym kontekście, ale po prostu to stwierdzenie nie ma się nijak do rzeczywistości. Zarówno polskiej, jak i światowej. Sama miałam ogromną przyjemność pokazywać Wam polskie śluby, które odbywały się na wsi oraz takie, które łączyły w sobie stylistykę ludową i miejską. Aby ponownie zadać kłam tym twierdzeniom, zaczynamy dziś fantastycznym, ranczerskim ślubem! Powiem szczerze i bez ogródek! Chciałabym mieć taki ślub! Wszystko jest dopracowane, piękne, skąpane w słońcu amerykańskiego południa. Fantastyczne kolory!!! Amarant, fiolet, lawenda, turkus (koszula Pana Młodego!!!), zieleń! Feeria barw, która przyprawia o zawrót głowy! Ale są to palety kolorystyczne idealnie dobrane! Każdy kolor jest uzupełnieniem kolejnej barwy, przez co tworzą piękną mieszankę! Druhny w kowbojkach. Pan Młody w kapeluszu! Bale siana. Oni nie wstydzą się tego skąd pochodzą i jakie są ich korzenie. Najbardziej wymowny jest krzyż, który zobaczycie w drugiej części. Uwielbiam odważnych ludzi. Mogę się z nimi nie zgadzać w kwestiach światopoglądowych czy religijnych, ale lubię, kiedy ludzie mają odwagę bronić swoich racji, wiary i przekonań. A detale? Mniam!!! Do schrupania! Cudny tort, piękne detale z akcentami pawich piór (fantastyczny kontrast – ranczo, dziki zachód i glamour pawie pióra). Jednym słowem WOWWWWWWWWWWWWW!