Witam serdecznie we wtorkowe przedpołudnie! Zaczynamy dziś podróżą do NY. Ostatnio znowu zagalopowałam się i serwowałam wyłącznie ślubu rustykalne, albo vintage 😉 Dlatego dziś coś eleganckiego, minimalistycznego i ascetycznego. Ale z nutkami koloru, który tak lubię! Nowy Jork pełen jest niesamowitych miejsc, które zostały przez zapaleńców (a czasami szaleńców) zaadaptowane na miejsca użytkowe. Restauracje i kluby w starych fabrykach, halach magazynowych to nieodłączny element kształtujący charakter Wielkiego Jabłka. To miasto daje nieprawdopodobną, a wręcz nieograniczoną ilość możliwości w dziedzinie ślubów. Mam nadzieję, że spodoba Wam się ten ślub. Bardzo szykowny, w stylu miejskim. Seksowna stylizacja PM, zero kolorów – tylko biel w wielu odcieniach, łącznie ze skromnym bukietem z białych róż. Ale czy można powiedzieć o całej stylizacji, że była skromna? Z pewnością nie! Była niesamowicie wyrafinowana. W równie stonowanych kolorach były stroje druhen i drużbów. Zwracam uwagę na konstrukcję pod którą Nowożeńcy złożyli przysięgę. Wykonana została z brzozowych pni. Urocza dekoracja, które nieco łagodziła surowość otaczającego miasta. Zaskoczeniem były dla mnie natomiast kwiaty na przyjęciu. Spodziewałam się wyrafinowanych dekoracji z białych róż lub storczyków. A co zobaczyłam? Feerię gorących barw! Od mandarynki po amarant. Dlaczego takie kolory? Zapewne, aby ocieplić industrialne wnętrze lokalu.