Romantycznie i geometrycznie! Co powiecie na ślub i wesele w takim wydaniu? Dla nas to niekwestionowany hit! Sprawdźcie koniecznie, gdyż znajdziecie tam mnóstwo stylowych inspiracji i ciekawych pomysłów. Nasi bohaterowie idealnie wpisali się w romantyczny i subtelny klimat. Pani młoda wybrała zwiewną suknię na cienkich ramiączkach, z którą idealnie komponował się rozwiany nieregularny bukiet. Przyznajcie, że ta kolorowa fantazyjna wiązanka prezentowała się obłędnie! Pan młody założył jasny grafitowy garnitur oraz krawat w odcieniu fioletu, a całość ożywiła delikatna butonierka. Jak Wam się podoba minimalistyczna aranżacja miejsca ceremonii? Przestronne wnętrze wraz z bujną ozdobą kwiatową prezentowało się bardzo stylowo. Z kolei na przyjęciu panował fantastyczny romantyczny klimat w niezwykle modnym w tym sezonie geometrycznym wydaniu. Gości powitała szklana tablica z planem stołów w bordowo-różowej kolorystyce. Numerki na stoły oraz menu zostały zachowane w tym samym stylu, dzięki czemu aranżacja była spójna i harmonijna. Geometryczny motyw znalazł się w postaci kolorowych papierowych kształtów zawieszonych pod sufitem, a na stołach znalazły się cudne kompozycje kwiatowe, między innymi z kolorowymi daliami i eukaliptusem. Jak Wam się podoba tort? Zwykły biały tort z dodatkiem uroczych kwiatów prezentuje się przepięknie! Przyznajcie, że całość wyszła zachwycająco! Romantyczny klimat i stylowe geometryczne detale to fantastyczne połączenie!
She is like a wind… Realizacja do nowej książki Bridelle
To była pierwsza realizacja do mojej i Magdaleny Piechoty, trzeciej książki Mój ślub, mój styl. Wybór miejsca był oczywisty! Bałtyk. Niezmiennie kocham od lat, mimo, że pewien okres swojego życia spędziłam nad zgoła cieplejszymi wodami 😉 Polskie morze ma w sobie coś niepowtarzalnego! Tak powstała realizacja w klimacie marokańskiego boho, które totalnie uwielbiam! Zobaczcie nasz film!
Nasza przygoda rozpoczęła się od zapakowania samochodu. Łatwo nie było. Jak zwykle zresztą. Nie mam pojęcia jak to się dzieje, ale nasz samochód jest zawsze wyładowany po sam dach. I za każdym razem mówimy kultowe już zdanie – Ale to będzie mała sesja. Taka mini, mini! Mhm. Mini mini. Poduszki, koce, latarenki, obrusy, talerze, sztućce, kieliszki, tort, suknia, buty, karton z tym, karton z tamtym i nagle nasz terenowy samochód o przyzwoitej pojemności mówi DOŚĆ! Bambusowego stołka już nie zabierzemy! Jedziemy, chociaż samochód wraz z zawartością ludzką przypomina słoik z ogórkami! Upchane równo! Ale jest fajnie, jak to pod koniec lipca. Ciepło, ale nie gorąco. Będzie dobrze, myślę. Mhm. Taaak. Jestem mistrzynią zaklinania rzeczywistości. Co jakiś czas samochód podskakuje radośnie, albowiem pasażerowie śpiewają weselną przyśpiewkę – JADO, JADO! Z O-RAN-DŻA-DOM! (pisownia fonetyczna inspirowana oryginalnym wykonaniem zasłyszanym na weselu). Dojeżdżamy do Gdańska. UWIELBIAM! Szybki prysznic i lecimy na kolację! Przemiły ciepły wieczór jest dopiero zwiastunem, jak ciepło będzie dnia następnego. Pobudka rano i w drogę na plażę! Jest nieźle. Nie za dużo ludzi, wiaterek miło szmera, floryści i dekoratorzy już czekają na nas. I zaczyna się, to co zawsze zacząć się musi, ale co zawsze z niejasnych przyczyn uważam, że się nie zdarzy. Schody. Dosłownie 😉 Okazuje się, że musimy wgramolić się z całym majdanem pod górę, a później przenieść go bagatelka pół kilometra, bo Pani Fotograf, której nikt się nie ma odwagi sprzeciwić stwierdza, że na miejscu tuż za bramą wejściową na plażę, nie będzie dobrze. Faktem jest, że fala lipcowych plażowiczów w postaci skąpo ubranych seniorów zaczęła zalewać plażę w tempie zaskakującym! To gdzie będzie dobrze, pytam? TAM! Wskazuje miejsce, którego pomimo jeszcze dość dobrego wzroku nie zauważam. Ale gdzie tam – dopytuję? TAM! TAM GDZIE TEN KORZEŃ DRZEWA? – dopytuję, aby mieć pewność, co do dopytania. TAM! – odpowiedź nie pozostawia wątpliwości. Mhm. Z moich szybkich obliczeń wychodzi, że to okolice Świnoujścia. Zaklęłam soczyście, ale nie ma wyjścia, trzeba iść. W tym momencie mój grzeszny żywot zostaje nagrodzony, bo okazało się, że Pan nadzorujący porządek na plaży podjechał wypasionym ciągnikiem Ursus z przyczepą i za niewielką opłatą zawiezie nam graty na miejsce! O LOSIE! Dziękuję! Ursus pruł po plaży jak Kubica po torze w Monako! Rozpoczynamy budowę wigwamu. Ze zdziwieniem zauważamy, że nagle zrobiło się 30 stopni! Ale jako to? 30 stopni? Rzeczywiście, dziwne. Moja niezastąpiona Mama biega za nami z kremem do opalania, filtr 1600. Nie, Mamo, daj spokój! Okaże się już za kilka godzin, jak brzemienne w skutkach były nasze odmowy wysmarowania się od stóp do głów cudem przemysłu chemiczno-kosmetyczno-farmaceutycznego! GOTOWE! Namiot stoi! Kwiaty gotowe! Modelka przyjechała! Zaczynamy! Kilka godzin fotografowania minęło szybko. Równie szybko dotarło do nas, że w drodze powrotnej nie mamy już do dyspozycji Ursusa a la Ferrari i musimy wszystko zanieść na własnych plecach do samochodu. OKKKKKK… Powiem tylko tyle – idąc obładowana brzegiem morza (piasek mokry, więc bardziej ubity, więc łatwiej iść) wyglądałam jak obwoźny handlarz chińskimi ciupagami! Nie pamiętam jak dotarliśmy do samochodu, bo jedyne o czym myślałam, to dlaczego do diabła tak mnie piecze kark, uszy i ręce. I dlaczego moja skóra nabrała dziwnego odcienia strażackiej czerwieni. Ok, pomyślę o tym później. W tym momencie marzę już tylko o prysznicu i zimnej Coca Coli.
UFFFFF… Leżę w łóżku! Udało się!
Następnego dnia rano…
MAMOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO! Dlaczego nie kazałaś mi wysmarować się kremem? Jestem SPALONA jak skwarka!
🙂
Życzę Wam miłego wieczoru!
Karolina