Jaki powinien być dzień ślubu? Pierwsze słowo, które przychodzi mi na myśl to piękny. Tak nazywa się firma Magdy i Michała Dulemba, której główną działalnością jest filmowanie. PIĘKNY DZIEŃ to niestandardowe podejście do filmu ślubnego – pełne emocji, pomysłów i kreatywności. Specjalnością duetu są plenery ślubne i jak sami napisali, jeśli tylko Para Nowożeńców jest otwarta, to filmowcy z PIĘKNY DZIEŃ proponują dość ekstremalne, ale zawsze stylowe i filmowe zarazem pomysły. Wzruszający film ze ślubu Ani i Marcina, który zobaczycie poniżej jest doskonałym przykładem dbałości o detale, starannego montażu, dopasowania muzyki do tempa wydarzeń. Cudowny montaż – połączenie zdjęć z pierwszego tańca na weselu i tańca na szczycie gór w pełnym słońcu – MAJSTERSZTYK! A plener w górach, któremu towarzyszyło mnóstwo śmiechu jest jednym z najpiękniejszych, które widziałam 🙂 Myślę, że i Wam spodobają się główni bohaterowie oraz czworonożni towarzysze. Zanim obejrzycie film przeczytajcie koniecznie relację operatora – Michała Dulemby z przygotowań i realizacji filmu. To świetna opowieść o tym, jak wygląda od kuchni powstawanie filmu. Więcej realizacji ekipy PIĘKNY DZIEŃ znajdziecie na ich kanale na YOU TUBE.
REKLAMA
kliknij na zdjęcie powyżej lub TU i obejrzyj film
Michał Dulemba / PIĘKNY DZIEŃ – Z Anią i Marcinem łączy nas sporo pozytywnych, czasem nawet śmiesznych wspomnień. Nietypowo wybrali zimę na czas swojego ślubu i wesela. Kto był w kościele Na górce w Szczyrku wie, że nawet przy suchej drodze jest tam dość ostry podjazd po górę i samochody ze słabszymi silnikami dostają niezły wycisk. Tym razem było jeszcze lepiej – jako, że droga jest utrzymywana na biało była zasypana wręcz śniegiem. Oczywiście, okazało się, że jakiś chojrak wjechał passatem do połowy górki, a potem stoczył się na 2 inne auta tworząc mały karambol.
Jak się później okazało na drugim podjeździe do tego kościoła stało się dokładnie to samo. My widząc co się dzieje – uznaliśmy, że trzeba zostawić na dole auto – nie chcieliśmy dołączyć do grupy rozbitych aut. Wtedy sprawdziliśmy, która godzina… Okazało się, że mamy 10 minut na dojście do kościoła z całym sprzętem (2 plecaki po kilkanaście kg, 2 torby ze statywami (podobna waga), glidecam i inne drobiazgi). Z jednej strony mieliśmy przypływ adrenaliny, żeby zdążyć, a z drugiej – podejście z całym sprzętem w takim tempie było niemal morderczym wysiłkiem.
Udało się, zdążyliśmy na styk – para młoda z drugiej strony górki, też utknęła co dało nam odrobinę więcej czasu. Mimo chyba -10 C po wejściu do kościoła, musiałem zdjąć kurtkę i marynarkę – tak się rozgrzałem tym podejściem, Madzia zresztą podobnie. Reszta zlecenia minęła już bez większych przygód, choć hotel Alpin i jego pełny program dostarcza wielu wrażeń i mnóstwo okazji do świetnych ujęć.
Potem standardowo – kolejne próby zgrania pogody, wolnych terminów itd. W końcu – udało się, ustaliliśmy, kiedy robimy plener. W międzyczasie z Madzią odwiedziliśmy wypożyczalnię strojów w Cieszynie, gdzie udało się nam znaleźć ciekawe zestawy, do wykorzystania na plenerze. Przyjechaliśmy do Zakopanego – na dole mleko, lekka mgła, powietrze pełne okropnej wilgoci…
Mieliśmy zacząć od wyjazdu na Kasprowy i chyba ta pogoda spowodowała, że praktycznie nie było w ogóle chętnych – kolejka miała parę osób. Na szczęście udało się dodzwonić do pizzerii, która mieści się w schronisku – Pani grzecznie poinformowała nas, że pogoda jest świetna i że zaprasza. Z dołu trudno było w to uwierzyć, ale postanowiliśmy wjechać.
W połowie drogi wagonik wjechał w takie mleko, że nie było widać drzew ani ziemi pod nami, na szczęście pod koniec wjazdu zaczęło się poprawiać, a na szczycie … czekało na nas rewelacyjne słońce, bezchmurne niebo i widoki zapierające dech w piersi.
Mieliśmy mało czasu, więc ostro wzięliśmy się do pracy i chyba po 2 h byliśmy już w drodze na dół. Tam na szczęście poprawiły się trochę warunki – było pochmurno, ale już przyzwoicie. Nasze psie zaprzęgi już czekały w dolinie Kościelskiej!
Początkowo poznaliśmy się z trenerami i ich czworonożnymi przyjaciółmi. Wręcz wyrywały się do tego, żeby już ciągnąć sanie. Po krótkim instruktażu ruszyliśmy w drogę – ja z kamerą na powożonych przez trenera saniach, a Marcin z Anią na drugich – Marcin był woźnicą. Świetnie mu szło jak na pierwszy raz – jedynie na końcu trasy, trenerka zatrzymywała zaprzęg i pomagała mu zawrócić. Zabawa była przednia – jeździliśmy chyba ze 2 h, a psiaki wręcz domagały się o jeszcze więcej. Na koniec pożyczyliśmy jeszcze 2 rewelacyjne psiaki – miśki (niestety nie znam tej rasy), które też wystąpiły w klipie. Fundog.pl (p. Małgosia i p. Jan) bardzo wspomogli kręcenie tego klipu, za co serdecznie dziękujemy.