Wiadoma sprawa – różowy dla dziewczynki, niebieski dla chłopczyka. Ale co zrobić jeśli dziewczynka jest już piękną, młodą kobietą, a chłopiec ma 190 cm. Czy wypada urządzić ślub i wesele w kolorach z dzieciństwa? Oczywiście! Wystarczyło kolory nieco wyostrzyć, przyciemnić i nadać im pazur. I tak mamy cudowny, soczysty amarant oraz spokojny, żywy turkus. Dwa, doskonale uzupełniające się kolory, doskonale symbolizujące kobiecą i męską energię. Fantastyczny kontrast jaki tworzyły te barwy na tle bieli i czerni jest po prostu zniewalający. Dodatkowo wzmocniony i uwypuklony przez cudowne światło. Amarantowe kwiaty – róże, peonie i gerbery wprost kipiały energią (zwracam uwagę szczególnie na zapomniane, ale powracające do łask gerbery – są w cudownych, ostrych i soczystych kolorach!). Obłędna stylizacja PM – biała suknia, turkusowe buty i amarantowy bukiet z seledynową wstążką. Pięknie, stylowo, elegancko i wyrafinowanie!
HOT, HOT, HOT!
Takie kolory, taki błysk i taka energia są tylko w jednym miejscu na Ziemi. To Kalifornia! Niesamowite i niezwykłe jest miejsce ślubu i wesela. To MOLAA – Muzeum Sztuki Latynoamerykańskiej – chyba jedno z najbardziej ekstrawaganckich miejsc w których zawarto małżeństwo. Niesamowite, soczyste kolory. Cudowne, mocne, agresywne połączenie bieli, czerni, granatu i pomarańczu. Wspaniały kontrast z amarantowymi ścianami obiektu. Wyjątkowe zdjęcia mojej ulubionej Natalie Moser. Przepięknie, słonecznie, radośnie. Na taki ślub wybrałabym się nawet na koniec świata!