Jak mnie się marzy ślub na świeżym powietrzu, koniecznie nad wodą. To marzenie z czasów dzieciństwa i wczesnej młodości, kiedy z zazdrością oglądałam amerykańskie filmy, gdzie Panny Młode sunęły pomiędzy kwitnącymi jabłoniami wprost w ramiona ukochanego. Brutalna, polska rzeczywistość, jednak zweryfikowała te marzenia. O ile ślub cywilny w terenie nie jest już jakiś ogromnym problemem, o tyle katolicki ślub poza kościołem, nadal stanowi problem. Widziałam już śluby plenerowe innych wyznań (w Polsce) i były one zjawiskowe. Tak jak ten, który dziś Wam pokazuję. Cudowne kolory – czekoladowy brąz, pudrowa brzoskwinia, ecru, perłowa biel i blady róż. Szalenie romantyczne dodatki – muszle, ryciny z botanicznymi okazami, perły i kryształy. Fantastycznie ozdobiony namiot nad ołtarzem – wyobrażam sobie, jak pięknie musiały wyglądać te szerokie wstążki na wietrze.
Forrest wedding
Zawsze! Zawsze mnie zaskakują i kompletnie rozbrajają takie śluby! Absolutnie niezwykłe, indywidualne, tak dalekie od stereotypowego wyobrażenia uroczystości kościelnej i weselnej. Nie wiem czy jest to kwestia mentalności czy możliwości, ale nie wyobrażam sobie (a może się mylę), że polska Para zdecydowałaby się na taki ślub. Przyjrzyjmy się bliżej – miejsce – szalone! Las! Środek lasu! Wysokie drzewa, tajemnicze światło i krzewy paproci. Przyjęcie – drewniany domek – uroczy, skromny, bez cienia luksusu. Dekoracje – obłędne – zdjęcia Nowożeńców powieszone na pniach drzew, kwiaty w puszkach, słoiczkach i buteleczkach. Mini pniaczki z gałęzi na których ustawiono gliniane doniczki, a w nich świece. Kępki mchu na stołach. Peonie! Hamaki! BOSKO!