Przeszukiwanie tagu PODGLĄDAMY ŚLUBY!

Karolina i Wojtek – walka z przesądami

by wtorek, grudzień 28, 2010

Do naszego grona przygotowujących się do ślubu Par, dołączyli właśnie Karolina i Wojtek. Ich ślub, podobnie jak, dwa pozostałe relacjonowane na blogu są przemyślaną koncepcją, którą Narzeczeni mają zamiar konsekwentnie zrealizować. Ślub Karoliny i Wojtka jest mi szczególnie bliski z uwagi na wybraną kolorystykę. Zapraszam Was na pierwszą część z ich przygotowań do ślubu.

Karolina – fotograf i wykładowca… chwilami grafik. Podobnie jak narzeczony, pracująca zdecydowanie dłużej, niż przewiduje średnia krajowa. Ze względu na pracę, na ślubach jest niezwykle często. Tradycjonalistka z lekkimi odchyłami :-) Wojtek – dyrygent chóralny i symfoniczno-operowy. Do ślubu planuje iść w stroju roboczym :-) Zwykle przystaje na pomysły narzeczonej, zajęty konkursem w którym bierze udział 2 tygodnie po ślubie. Oboje starają się walczyć z ogólnoprzyjętymi przesądami ślubnymi.

Karolina – Od początku wiedzieliśmy, że będziemy mieć ślub kościelny, że zaprosimy wielu gości i, że uroczystość odbędzie się w maju. Wojtek oświadczył się, tak jak chciał – w najmniej oczekiwanym momencie. Śpieszyliśmy się strasznie, jechałam do panny młodej, aby zrobić zdjęcia w czasie przygotowań, Wojtek nagle zjechał z trasy i zawiózł mnie nad jezioro, gdzie urządził nam piknik na pierwszej randce. Strasznie lało. Porwał mnie i  parasol z napisem I love rain. Stanęliśmy w deszczu, powiedział, że jest pewien, że chce być ze mną do końca życia. Z kieszeni wyciągnął pierścionek, który wcześniej razem już, kiedyś oglądaliśmy. Chciał klękać, ale zdecydowanie to nie było potrzebne. Resztę dnia spędziłam na ślubie, wysyłając tylko mmsy ze zdjęciem  pierścionka na palcu. Przez pierwszą godzinę strasznie się trzęsłam.

Datę ustaliliśmy dość szybko, miał być to 21 maj. Szybko też obdzwoniliśmy wszystkie domy weselne i restauracje w Tychach i w Beskidach, bo nie byliśmy jeszcze zdecydowani. Kosztowało nas to wiele czasu i troszkę stresu. Nigdy nie da się wszak wszystkim dogodzić. Gdy już wszystko było przygotowane, Wojtek zadzwonił i łamiącym się głosem oznajmił, że w tym czasie jest międzynarodowy konkurs dyrygencki… Myślałam, że się popłacze… Potrzebowaliśmy dnia detoksu… Potem zdecydowaliśmy, że 2 maj to nie głupi pomysł, poniedziałek, bo poniedziałek, ale za to wtorek jest jeszcze wolny, bo to długi weekend. A więc zaczęliśmy od nowa, tym razem z większą wprawą. Znaleźliśmy salę, zadzwoniliśmy do zespołu i do księdza. Udało się! Teraz pozostało dogranie szczegółów.

orchidea turkus granat biel purpura lazur

Jeśli chodzi o kolory, to nie mieliśmy problemów, biorąc pod uwagę to, że Wojtek idzie do ślubu we fraku, to kolor sukienki był oczywisty… będzie biała. Pani w salonie sukien, potwierdziła nam jeszcze nasze przypuszczenia –  jeśli frak to tylko biała koszula, a jeśli biała koszula to suknia nie może być inna. Szybko znalazłam też bukiet, który mnie zauroczył – fioletowy z pawimi piórami (kolejny z przesądów, zaraz po ślubie w maju; podobno pawie pióra przynoszą nieszczęście). Tak więc, kolory dominujące to biały, turkusowy i fioletowy. Buty też już mam zakupione. Moja młodsza siostra, a zarazem świadkowa, znalazła  piękne turkusowe czółenka z kokardka i bez palców (kolejny przesąd – nie wolno iść do ślubu w butach z odkrytymi palcami), kupiłyśmy je od razu. Tak więc, muszka i pas będzie koloru turkusowego. Niebawem wybieramy się na poszukiwanie odpowiedniego materiału.

Najważniejsze detale naszego ślubu:

Termin: 2 maja 2011

Motyw przewodni: pawie pióra i kryształy

Kolory przewodnie: biały, fioletowy, turkusowy

Miejsce: dom przyjęć w Tychach

Goście: około 100 osób, najbliższa rodzina i grono znajomych

Ceremonia: ślub konkordatowy z szeroką oprawą muzyczną

Przyjęcie: tradycyjne wesele

Od początku wiedzieliśmy, że chcemy mieć drużbów na ślubie. Wybraliśmy z pośród gości trzech mężczyzn i trzy kobiety, zdecydowanie dla tej funkcji najodpowiedniejsze. Mają oni pełnić funkcję reprezentacyjną, ale w razie potrzeby mają być tez dobrymi duchami wesela. Kupując sukienki dla dziewczyn, nieźle się nagimnastykowaliśmy, dwie kupiłam w Czeladzi, jedną Wojtek odebrał po długich rozmowach i konsultacjach w Rzeszowie. Dziewczyny wystąpią w błękitnych sukienkach, tego samego koloru i o podobnym kroju. Mężczyźni zaś w ciemnych garniturach, błękitnych muszkach i skarpetkach.

W przedostatni weekend listopada zabraliśmy statyw, wyzwalacz radiowy, sukienkę i muszkę, aby zrobić zdjęcia na zaproszenia ślubne. Pierwsze podejście nie spełniło naszych oczekiwań. W drugim pomogli nam przyjaciele, co prawda tak ciężki aparat trzymali pierwszy raz w życiu, ale po ustawieniach sprzętu, modeli itd. świetnie dali sobie radę. Zaproszenia już się robią.

Bardzo zależy nam, aby nasze wesele było wyjątkowe zarówno dla gości, jak i dla nas. Dlatego staramy się je urozmaicić, nie zatracając klimatu przypisanego tego typu uroczystościom.

Karolina

Paula i Miko – poprawiny

by wtorek, grudzień 14, 2010

Paula – Jak już pisałam w ferworze przygotowań nie mieliśmy czasu, ani okazji zastanowić się czy chcemy poprawiny, a jeśli tak, to jakie? Olśniło mnie, kiedy byłam na barce (którą to wybrałam na miejsce druhna party, ale o tym kiedy indziej), to jest idealne miejsce na zrobienie poprawin. Wiadomo, drugi dzień powinien być mniej formalny, niż pierwszy. Barka idealnie się do tego nadawała. Wyobraziłam sobie rejs i tańce pod gołym niebem. Oprócz tego od zawsze nam się marzyły fajerwerki nad Wisłą a w dniu ślubu nie moglibyśmy takiego pokazu zorganizować.

groszek ciemny róż budyń błękit ivory

Jak tylko wróciłam do domu, omówiłam ten pomysł z narzeczonym. Był tak samo podekscytowany, jak ja. Pomyśleliśmy, że jeśli robić jakieś poprawiny to z pomysłem i w innym klimacie niż wesele. Pomysłów było dużo, chcieliśmy zorganizować hiszpańską fiestę z czerwonymi różami i pokazem tańców flamenco, czarno – żółte punkowe przyjęcie z angielskim klimatem, trampkami i fish and chips albo grecką ucztę Bogów z marynistycznymi detalami. Nie mogliśmy się zdecydować, aż w końcu narzeczony wpadł na pomysł stylizowanego przyjęcia retro. Wybraliśmy jeden z naszych ulubionych okresów, czyli amerykańskie lata ’50. Grochy, pastele i najważniejsze rock’n’roll!

Zebraliśmy pomysły i wyszło coś takiego:

Miejsce: barka na Wiśle

Styl: amerykańskie lata ’50

Kolory przewodnie: pastele

Muzyka: na pokładzie stylizowany zespół rock’n’rollowy a pod pokładem szafa grająca z tamtych lat

Dekoracje: pastelowe bukiety, wstążki w grochy i lampiony

Jedzenie: amerykańskie specjały w bufetach tematycznych, bufet lodowy i z shake’ami z nazwami od największych gwiazd kina z tamtego okresu, na pokładzie grill

Transport: Dla nas różowy Buick a dla gości retro, żółty school bus

Całość dwudniowej imprezy zakończy pokaz fajerwerków. Mamy świadomość, że czeka nas dużo pracy, ponieważ na takim przyjęciu tematycznym wszystko musi się zgadzać, będziemy musieli dopilnować każdego detalu, ale na pewno będzie warto. Kiedy koncepcja była gotowa zostało nam tylko poinformować naszych Gości o tym wydarzeniu…

Paula

Paula i Miko – narodziny koncepcji

by czwartek, grudzień 9, 2010

I mamy moje drogie Czytelniczki, kolejny ślub, który będziemy przez najbliższe miesiące podglądać! Bohaterami są Paula i Miko – szaleni, zakochani mieszkańcy Krakowa. Mogę śmiało napisać, że Paula była jedną z pierwszych naszych Czytelniczek, tym bardziej mi miło, że chce podzielić się z nami swoimi doświadczeniami związanymi z organizacją wymarzonego ślubu. A zapowiada się bajkowo!

Paula – Wszystko działo się u nas bardzo szybko :-) Być może dlatego, że odkąd nasze dłonie się spotkały poczuliśmy, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Uwielbiamy spędzać czas razem, nigdy się nie nudzimy. Mamy wiele wspólnych pasji i podobne spojrzenie na świat. Mikołaj traktuje mnie jak księżniczkę, a ja jego, jak rycerza z bajki, które czytała mi Mama. Zanim jednak nastąpi i żyli długo i szczęśliwie, musimy dobrze przygotować się do naszego święta miłości.

Mikołaj oświadczył mi się po niecałym roku bycia razem. Całe zaręczyny były trochę spontaniczne, a trochę zaplanowane i miały miejsce w galerii handlowej!  Pewnie niektórzy pomyślą, że  to mało romantyczne, ale dla nas takie zaręczyny były magiczne i bardzo nasze. Wszystko odbyło się przy pluskającej fontannie (później narzeczony przyznał się, że chciał do niej wejść, ale ochrona mu zabroniła), ja byłam oszołomiona a Miko bardzo zdenerwowany. Jednak po usłyszeniu jedynej, poprawnej odpowiedzi oboje byliśmy niesamowicie szczęśliwi. Potem pozostało nam tylko oficjalnie poprosić rodziców o moją rękę. Oczywiści, ponieważ mamy równouprawnienie, ja również zapytałam rodziców narzeczonego czy nie mają nic przeciwko żebym to ja została jego żoną. Było trochę niedowierzania ( już? tak szybko?), ale jeszcze więcej radości, łez i śmiechu.

No i ruszyła maszyna! Oboje bardzo zaangażowaliśmy się w przygotowania i choć data była odległa (ponad dwa lata czekania) to już pierwszej nocy po zaręczynach prowadziliśmy ożywiona dyskusje do 4 rano o torcie ślubnym! Wiedzieliśmy jedno, chcemy swoich najbliższych zabrać w zaczarowaną miłosną krainę. Jak to zrobić? No cóż, to już cięższe pytanie. Byliśmy pewni, czego nie chcemy. Byliśmy też pewni, że możemy sobie pozwolić na różne eksperymenty i niestandardowe rozwiązania, ponieważ nasi goście to w dużej mierze nasi znajomi i przyjaciele, których dobrze znam, a i nasze rodziny są bardzo otwarte.

lawenda granat fuksjabiel amarant fiolet brudny róż khaki

Koncepcja rodziła się w bólach przez ponad rok. Przeszliśmy długą drogę od pałacowych wnętrz i wystrzałów armatnich, przez minimalistyczny ślub w wielkim mieście, aż po romantyczny klimat z nutką nowoczesności. Bardzo w przygotowaniach pomagał mi narzeczony, który miał zdanie na każdy temat oraz moi internetowi znajomi – doświadczone Panny Młode oraz świeże narzeczone.

Po wielu naradach, szukaniu inspiracji, jeżdżeniu po salach powstała jedna, mamy nadzieje spójna wizja:

Termin: początek lipca 2011

Motyw przewodni: motyle

Kolory przewodnie: granat, fuksja, biel i fiolet

Miejsce: nowoczesny hotel w centrum miasta, wielka biała sala, którą można dowolnie udekorować i wyczarować w niej każdy klimat

Goście: około 100 osób, w tym 70 naszych przyjaciół i znajomych, bez dzieci (pierwsi bierzemy ślub)

Ceremonia: w dużym kościele, bardzo osobista, której udzieli nam zaprzyjaźniony ksiądz

Przyjęcie: całonocne, będzie grał DJ, a gości zabawiał konferansjer. Hotel zostanie przemieniony w romantyczną zaczarowaną krainę, będzie tonął w kwiatach. Jedzenie ustawione na tematycznych bufetach, plus stacja live cooking z sushi, które uwielbiamy

Po osiągnięciu konsensusu mieliśmy wrażenie, że o czymś zapomnieliśmy. Nagle nas olśniło: A poprawiny? No cóż, poprawiny to już temat na osobną opowieść 😉

Paula

SnapŚlub! czyli Natalii i Marcina przygotowania do ślubu

by piątek, wrzesień 10, 2010

Natalia i Marcin, razem od ponad 8 lat. Młodzi, zwariowani, przedsiębiorczy ludzie z pomysłem na życie. Od 4 lat znani są jako fotografowie ślubni Snap Studio. Dziś organizują swój ślub i właśnie tu, specjalnie dla czytelniczek Bridelle opisują swoje doświadczenia, inspiracje, pomysły, rozwiązania. Będziemy śledzić z nimi ich przygotowania. Przygotujcie się na niezwykłą opowieść. Dziękuję Natalii i Marcinowi za pomysł i udział w projekcie!

Natalia – Szalenie zakochani, żyliśmy przez 6 lat w przekonaniu, że nie ma sensu brać ślubu. Bo po co? Nie mamy dużej rodziny, paczka przyjaciół już dawno się rozbiła, szkoda przecież pieniędzy, stresu i czasu, tylko po to, żeby mieć pozwolenie na wspólne życie i zjeść oficjalny obiad z rodzinką. Od zawsze moje było jego, a jego – moje, nie potrzebna nam umowa, by to zalegalizować. Jeszcze jako dzieciaki, wiedzieliśmy, że będziemy już zawsze razem, kupiliśmy więc srebrne obrączki za grosze u lokalnego jubilera, które pozwoliły mi uwolnić się od natarczywych adoratorów, a Marcinowi zasygnalizować swoje oddanie.

Wszystko jednak zmieniło się o północy 17. lipca 2008 roku, kiedy w naszą 6. rocznicę Marcin po raz ostatni i oficjalny zapytał: Czy nadal chcesz spędzić ze mną resztę życia? Pomijając fakt, że spodziewałam się tego, nie mogłam powstrzymać łez, wyłkałam TAK! I tak oto na moim palcu, zaraz obok obrączki, zagościły kryształy Swarovskiego.

Co się stało, że zmieniło się nasze podejście do małżeństwa? Nasza kariera zawodowa rozwijała się bardzo szybko od momentu przeprowadzki do Warszawy, od kwietnia zamiast szykować się do matury, co weekend fotografowałam, a w tygodniu obrabiałam zdjęcia. Obecność na tylu ślubach sprawiła, że coś we mnie pękło. Zaczęłam naszym klientom po prostu zazdrościć. Wzruszałam się na przysięgach, pierwszych tańcach i podziękowaniach dla rodziców. Nie mogłam nasycić się szczęściem tych wszystkich zakochanych ludzi. Intrygowały mnie też silne więzi z rodzicami i przyjaciółmi widoczne przy składaniu życzeń, czy tańcu. W końcu szepnęłam Marcinowi, że chętnie zobaczyłabym nas w tej roli – jak wyglądalibyśmy w strojach wieczorowych (bo ostatni raz mieliśmy je na studniówce), jak tańczylibyśmy (bo nie tańczymy prawie w ogóle) i jak zorganizowalibyśmy tak wielką imprezę (wiedząc tyle o ślubach). W końcu zrozumiałam, czemu pary decydują się na ślub. Tego jednak nie zdradzę, uważam bowiem, że każdy powinien mieć swój własny, osobisty powód, który motywuje nas do tworzenia szczęśliwych rodzin.

Potraktowaliśmy narzeczeństwo jako nowy okres w życiu. Wtedy to właśnie poznawaliśmy się nawzajem w nowych rolach – zamieszkaliśmy razem, pracowaliśmy razem, spędzaliśmy razem wolny czas, w sumie byliśmy ze sobą 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Nie spieszyło nam się. Postanowiliśmy zorganizować ślub po oswojeniu się z nowym stanem rzeczy, np. na 10-tą rocznicę.

Przez ostatnie 2 lata ekscytowaliśmy się ślubem, a po kilku dniach nie mieliśmy ochoty o nim rozmawiać. Powoli zaczęła klarować się nasza wspólna wizja tego przedsięwzięcia. Którejś soboty, będąc na weselu, spisaliśmy na serwetce wszystkie pomysły i powstał taki oto twór:

Termin: maj 2012

Miejsce: piękna, magiczna lub nowoczesna, elegancka restauracja; z ogrodem, oranżerią lub tarasem

Goście: około 55 osób dorosłych (w tym co najmniej 2 pary (świadkowie + przyjaciele) ubrani w te same odcienie, w tym samym stylu, czyli tzw. drużbowie) + 3 dzieci do lat 8, z obsługi około 10 osób

Ceremonia: o zachodzie słońca w ogrodzie (godz. 18, ślub inscenizowany, poprowadzony przez konferansjera, zabawna przysięga, pop corn dla gości, w tle gra trio smyczkowe)

Przyjęcie: w plenerze, oranżerii lub nietypowym wnętrzu; dwudaniowy obiad z deserem + bufet i grill

Aby uniknąć nie pochwalanego przez nas pijaństwa, nietypowym rozwiązaniem byłby bar z ograniczonym alkoholem, na stołach wino

Imprezę poprowadzą dj i wodzirej. Opcjonalnie wystąpi zespół na żywo (covery lub jazzowe aranżacje)

Jak się okazuje nie jest łatwo znaleźć miejsce odpowiadające wymaganiom Snapów… Zostańcie z nami, by poznać kolejne etapy przygotowań do ślubu!

Natalia